11 listopada zakończył się Long Walk Plus Expedition. Osiem tysięcy kilometrów. Syberia – Mongolia – Chiny – Tybet – Nepal – Indie. Bezkresna tajga, rwące górskie rzeki, spękana od słońca pustynia Gobi i zaśnieżone przełęcze Himalajów. Kilkudziesięciostopniowe upały i silne mrozy. Ulewne deszcze i burze piaskowe. Trzech polskich podróżników pokonało trasę, którą podczas wojny przeszedł wraz z towarzyszami Witold Gliński, młody polski uciekinier z sowieckiego łagru.
Sponsorem wyprawy Long Walk Plus Expedition z Jakucka do Kalkuty była sieć telefonii komórkowej Plus. „Rzeczpospolita” objęła nad podróżą patronat medialny.
– To było chyba najtrudniejsze pół roku w moim życiu – powiedział „Rz” Tomasz Grzywaczewski po wylądowaniu na lotnisku w Warszawie. – Ekstremalne warunki zmuszały nas do olbrzymiego wysiłku. Na Syberii przebijaliśmy się przez dziewiczą tajgę, całymi tygodniami nie spotykając człowieka. Na pustyni Gobi, którą pokonaliśmy rowerami, koła grzęzły w wydmach, a temperatura przekraczała 40 stopni. W Himalajach brakowało nam tlenu, a rano budziliśmy się oszronieni.
Podróżnicy spędzali noce pod gołym niebem, ale często przyjmowali ich w swoich domach mieszkańcy krajów, przez które szli: Jakuci, Mongołowie, Chińczycy czy Tybetańczycy. Polacy wszędzie wywoływali sensację.
– Fetowano nas jak bohaterów, na naszą cześć urządzano sute przyjęcia – opowiada Bartosz Malinowski.
Miało to także swoje kłopotliwe strony. Mongołowie specjalnie dla podróżników przyrządzili pieczonego bobaka. To rodzaj wielkiego świstaka, którego Polacy musieli zjeść razem ze skórą i łapami.
W Tybecie karmiono ich zaś tamtejszym przysmakiem – tsambą. To papka z mąki jęczmiennej, gorącej herbaty, masła z mleka jaka i soli. Dla Europejczyka rzecz całkowicie niestrawna.
Były również momenty niebezpieczne. Na przykład, gdy Filip Drożdż, asekurowany przez kolegów na lince, musiał przepłynąć rwącą syberyjską rzekę. – W każdej chwili mógł mnie porwać prąd i roztrzaskać na podwodnych skałach. Linkę zrobiliśmy prowizorycznie: ze sznurówek, sznurków do namiotu i chust. Gdyby pękła, nie miałbym szans – opowiada.
Czy podróżnicy mieli momenty zwątpienia? – Oczywiście, mieliśmy kryzysy. Ale wtedy myśleliśmy o Witoldzie Glińskim – wspomina Grzywaczewski. – Młodym Polaku, który pokonał tę samą trasę blisko 70 lat temu. I to z NKWD depczącym mu po piętach, bez sprzętu GPS i racji żywnościowych. Nasza wyprawa była hołdem dla niego oraz dla tych wszystkich naszych rodaków, którzy nigdy nie wrócili z sowieckiej katorgi – podkreślił.
Witold Gliński, który został deportowany przez NKWD z Wileńszczyzny, mieszka dziś w Wielkiej Brytanii. Jest bardzo chory. Na wieść, że trzem polskim podróżnikom udało się powtórzyć jego wyczyn, bardzo się ucieszył.
– Dobra robota! Okazali się prawdziwymi twardzielami. Ja od początku w nich wierzyłem. Przed wyprawą spotkaliśmy się i udzieliłem im kilku rad. Mam nadzieję, że się przydały – powiedział.
Po powrocie do Polski trzech podróżników przyjął prezydent Bronisław Komorowski. – To symboliczne. Gdy Gliński pokonał tę trasę, nie miał go w kraju kto witać. Polska była bowiem pod okupacją. Z nami spotkał się zaś prezydent niepodległej Rzeczypospolitej. Polska jest dziś wolna. Marzenie Glińskiego i całego jego pokolenia się spełniło – mówił Grzywaczewski.
Sponsorem wyprawy Long Walk Plus Expedition z Jakucka do Kalkuty była sieć telefonii komórkowej Plus. „Rzeczpospolita” objęła nad podróżą patronat medialny.